Na czerwonym szlaku, czyli ostatni przystanek

To już ostatni wpis z cyklu „Na czerwonym szlaku”. Czas wsiąść do pociągu (nie)byle jakiego i wyruszyć w drogę do Łodzi. Zanim to jednak nastąpi, zapraszamy jeszcze na krótką wizytę w Olsztynie. Wprawdzie w tej śląskiej miejscowości próżno szukać jezior, ale właśnie w niej znajduje się ostatnie Orle Gniazdo.

Jesteśmy Wam winni wyjaśnienie. Po olsztyńskim zamku lofrował tylko Mariusz. Na finiszu pieszej wędrówki noga Jadzi już niemal całkowicie odmówiła współpracy. Pozwalała tylko na miejskie spacery, ale wspinaczkę à la kozica należało sobie wybić z głowy.

Od znalezionego rękopisu po wojenne demony

Do Olsztyna – podobnie jak w poprzednich dniach – dotarliśmy transportem publicznym. Mając w pamięci krajoznawczą wędrówkę od Mirowa do Złotego Potoku, musimy przyznać, że kolejna podróż była prosta jak drut. Ot, w Janowie czekała nas tylko jedna przesiadka. Nic to. Gdy już minęliśmy znak drogowy z napisem „Olsztyn” zza szyb dało się dostrzec monumentalne ruiny zamku.

Wieża olsztyńskiego zamku widoczna jest już z daleka

Zanim zapoznamy Was z historią Olsztyna, pozwólcie, że nieco zboczymy z głównego wątku i zahaczymy o filmowe aspekty królewskiej twierdzy. „Rękopis znaleziony w Saragossie”, „Demony Wojny według Goi”, „Hrabina Cosel”, „Czarne chmury”, „Młyn i krzyż”, „Polonia Restituta”, „Szamanka”, „Wyprawa Pod Podszewkę Alp”. Co łączy wszystkie te produkcje? Dobrze kombinujecie, kręcone były właśnie w Olsztynie.

Sam mistrz Wojciech Jerzy Has zafascynował się właśnie tą śląską miejscowością. Charakterystyczne skały wapienne udawały w jego „Rękopisie” okolice hiszpańskiej góry Sierra Morena. Wiele lat później te same krajobrazy udawały Bośnię u Władysława Pasikowskiego. W „Demonach wojny wg Goi” polskie wojsko stacjonowało właśnie u podnóża zamku. Kilka ujęć do serialu o przygodach pułkownika Dowgirda kręcono natomiast w ruinach części mieszkalnej olsztyńskiej warowni. Mariusz, jako fan kina, nie mógł sobie darować wspinaczki po miejscach, gdzie unosił się filmowy duch.

Oczywiście, aby nabijać kolejne kroki, musiał zakupić bilet (8 zł normalny, ulgowy 5 zł, dzieci do lat 7 za darmo). To nie koniec biletowanych atrakcji. Wejściówkę trzeba nabyć także, by móc wejść na wieżę i popatrzeć na Olsztyn z wysokości (4 zł dorośli, 2 zł dzieci). O tym, czy widoki warte są swojej ceny sami zdecydujcie – odsyłamy do minigalerii. Tymczasem skupmy się nieco na historii.

Średniowieczna warownia, której los nie oszczędzał

Początki Zamku Królewskiego w Olsztynie sięgają drugiej połowy XIII wieku. Stanowił on wówczas jeden z elementów systemu obronnego Małopolski od strony Śląska. Później za jego rozbudowę zabrał się król Kazimierz Wielki. Oczywiście, jak to bywało w przypadku innych Orlich Gniazd, to olsztyńskie także ucierpiało w trakcie potopu szwedzkiego. Swoje zrobiła również późniejsza wojna północna. Ograbiona warownia już nigdy nie odzyskała swojego blasku.

Z początkiem XVIII wieku zamek zaczęto rozbierać, a jego elementy postanowiono przeznaczyć na budowę pobliskiego kościoła. Jak można przeczytać ze źródeł, w czasach rozkwitu twierdza składała się z zamku dolnego, środkowego i górnego, dwóch przedzamczy i potężnych murów. Do dziś zachowały się jedynie zarysy wielu tych budowli. Współcześnie największe wrażenie na turystach robią dwie wieże. Wielka szkoda, że nie ma możliwości zajrzenia do ich wnętrz. A trzeba przyznać, że pamiętają one przerażające wydarzenia z przeszłości.

Stefan na czerwonym szlaku 🙂

Na dnie jednej z nich skonał Maciek Borkowic. Uwięziony wojewoda poznański zmarł w wyjątkowych męczarniach, bo po aż 40 dniach głodówki. Wszystko przez niecne czyny. Borkowic miał nie tylko spiskować przeciwko ostatniemu władcy z rodu Piastów, ale i brać udział w rozboju.

Kolejna z historii jest nie mniej makabryczna. Dwieście lat później, dokładnie w 1587 roku, zamek był oblegany przez Maksymiliana Habsburga, miał on wyjątkową chrapkę na tron Polski. Gdy starosta Kasper Karliński odmówił poddania się, arcyksiążę austriacki porwał ostatniego z żyjących synów starosty i wraz z mamką wystawił przed szereg atakujących wojsk. Karliński nie zawahał się i… podpalił lont armaty.

Z jednej strony można zachwycać się opowieściami i widokami z olsztyńskiego zamku. Z drugiej brakuje temu zabytkowi jakiegoś uporządkowania. Niby są wytyczone ścieżki zwiedzania, ale nie mają one większego uzasadnienia. Zwiedzając rozległy teren, człowiek przechodzi od jednej wieży do drugiej, po drodze mijając rodziny odpoczywające na wapiennych skałach. Atrakcja jest biletowana, a na górze panuje absolutna samowolka. Jakoś tak nieswojo.

Ostatni etap lofrowania po Orlich Gniazdach

O owcy, która… jeździła rowerem

Na kartach rodzimej literatury poznaliśmy Lampo, czyli psa podróżującego pociągami. W Olsztynie zwierzęta korzystają z innego środka transportu – roweru. Nie, nie oszaleliśmy. Podczas spaceru ul. Zamkową natknęliśmy się na „Owcę na rowerze”.

Ta sympatyczna owca przywitała nas w Olsztynie

To tytuł rzeźby Michała Batkiewicza. Dzieło nawiązuje do rozwijającej się w Olsztynie turystyki rowerowej, a także wypasu na okolicznych wzgórzach. Naprawdę zafascynowała nas ta niepozorna rzeźba. Zresztą, sami oceńcie. Oryginalna, prawda?

Olsztyn zachęca do wycieczek po okolicy na dwóch kółkach

Na koniec wycieczki po Olsztynie, warto wspomnieć o… ruchomej szopce. Zima, a co za tym idzie — Boże Narodzenie, coraz bliżej, więc i temat aktualny. Gdy lofrowaliśmy po Jurze, atrakcja była zamknięta. Udało nam się zrobić zdjęcia tylko z zewnątrz budynku. Zachęcamy Was jednak do wycieczki w okresie świątecznym, gdy szopka będzie udostępniona turystom. Autorem atrakcji jest Jan Wiewiór, artysta ludowy. Ruchoma Szopka mieści się w XIX-wiecznej chacie w centrum Olsztyna. Nazywana jest „Betlejemowem pod strzechą” i liczy ponad 800 figur z drewna lipowego. Warto podkreślić, że kolekcja ta cały czas się powiększa, a przeszło połowa z eksponatów jest ruchoma.

Owca jeździła rowerem, my autobusami i pociągiem. Ostatnim ze środków transportu wróciliśmy do Łodzi. Wystartowaliśmy z Częstochowy. Początkowo myśleliśmy, że uda nam się jeszcze trochę pozwiedzać „Święte miasto”. Ostatecznie plan nie wypalił. Raz, że Częstochowa była straszliwie rozkopana od remontów, a dwa, noga Jadzi musiała odpocząć. W ten oto sposób zakończyła się nasza najdłuższa w karierze lofrów wędrówka.

Powrót do Łodzi – a w nogach ponad 130 km!

W siedem dni na pieszo pokonaliśmy ponad 130 km! Choć przegraliśmy z własnymi słabościami i musieliśmy wspierać się środkami transportu, swoje przejść trzeba było. Po zamkach autobusami jeździć się nie da.

Każdy z naszych wpisów oznaczamy serią hasztagów, które będą stanowić dla Was informacje dot. danego miejsca. Szczegóły dostępne TUTAJ.

#nadwóchkółkach #zbuta #dopoduszki #autem #lofryzplusem

Dodaj komentarz

Design a site like this with WordPress.com
Rozpocznij